Lubię się ubrudzić (wywiad z prof. Karolem Murlakiem)
O materiałach przyszłości, o tym co odróżnia projektanta od artysty i o różnicach między polską School of Form a kultowym Bauhausem, rozmawiamy z szefem Instytutu Projektowania Uniwersytetu SWPS, prof. Karolem Murlakiem.
Urszula Korman-Hollanek: Czym jest materia w rękach projektanta sztuki użytkowej, a czym w rękach artysty? Pan ma opinię człowieka, który z sukcesem łączy sztukę z rzemiosłem. Pana flagowy projekt Zakosy jest tego świetnym przykładem.
prof. Karol Murlak A jednak reprezentuję pogląd, że projektowanie (użytkowe) i sztuka są od siebie dość odległe. To dwa różne obszary działań i dwa różne sposoby postrzegania świata. Staram się to rozróżnienie akcentować także jako dyrektor Instytutu Projektowania, podkreślając, że twórcy i twórczynie obu dyscyplin inaczej funkcjonują zawodowo, mając inne potrzeby zarówno badawcze jak i twórcze.
Którąś z tych dyscyplin warto wyróżnić?
Tego bym się nie podjął; nie uważam, by można było wykazać wyższość jednego obszaru nad drugim.
A z którą grupą Pan się mocniej identyfikuje?
Choć jestem projektantem, moja praktyka, samo moje podejście do materiału jest zbliżone do tego, które mają artystki i artyści.
Czyli?
Weźmy przykład rzeźbiarza – praca z materiałem jest kluczowym i najbardziej czasochłonnym etapem procesu twórczego. W moim przypadku jest podobnie, bez względu na to z jakim materiałem pracuję mam ciągły styk z materią. Mój udział w tworzeniu wykracza daleko poza etap gotowej do realizacji koncepcji; nie tylko nie boję się własnoręcznej pracy w warsztacie, ale wręcz ją lubię.
Lubi Pan „się ubrudzić”.
W pewnym sensie. Lubię być zanurzony w tworzeniu, a do tego potrzebuję silnej więzi z tworzywem. W Instytucie nie jestem zresztą w tym podejściu osamotniony, to sposób pracy typowy dla wielu z nas.
A jak jest z funkcją samego przedmiotu – czy nie jest właśnie tym, co odróżnia sztukę od projektowania użytkowego? Projektant musi przecież brać pod uwagę to, co dla artysty nie ma żadnego znaczenia – kryterium użyteczności.
Klasycznie kształceni projektanci uczeni są, by punktem wyjścia do każdego projektu była właśnie potrzeba użytkownika; w takim wypadku postawienie „pierwszej kreski” poprzedzają badania użytkowników pod kątem ich oczekiwań. Natomiast w nurcie projektowania, w którym kluczowy jest materiał, sama funkcja wydaje się drugorzędna. Powiedziałbym nawet, że materiał staje się zarówno tworzywem jak i celem działań projektowych, jeśli projekt ma służyć poznaniu i okiełznaniu materii. W takim przypadku analiza użyteczności jest zdecydowanie późniejszym etapem. Jednocześnie chcę podkreślić, że dotyczy to wyłącznie określonego nurtu projektowego, nie da się przecież odsunąć na dalszy plan potrzeb odbiorcy, projektując klasyczne meble użytkowe, ekspozycje czy usługi. W takiej sytuacji analiza funkcji staje się priorytetem.
Jaki rodzaj materii wyraża Pana najlepiej? Istnieje rodzaj tworzywa, z którym najlepiej się Panu pracuje?
To się bardzo zmienia. Przez długi czas pracowałem z tradycyjnymi materiałami, np. z drewnem czy metalem i określałem swoją praktykę projektową jako poszukiwanie nowych zastosowań dla znanych materiałów. Tworzyłem wówczas innowacyjne koncepcje oparte na klasycznych rozwiązaniach. Kilka lat temu zespół pod moim kierownictwem wykonał, na przykład, instalację będącą ogromnym instrumentem muzycznym w całości wykonanym z metalu; w tym przypadku moje poszukiwania służyły wydobyciu określonego dźwięku z wybranego elementu metalowej całości. Innym przykładem takiego traktowania materiału był projekt grzejnika, który charakteryzował się wyjątkowo małą szerokością. Na efekt końcowy złożyły się badania materiałowe i praca z inżynierami.
Od jakiegoś czasu do swoich działań projektowych włączam też nowe materiały, w tym – biomateriały. I ten obszar stał się dla mnie bardzo ważny. Jakiś czas temu zaangażowałem się w poszukiwanie biologicznej alternatywy dla hydrożeli, które obecnie produkuje się na bazie akrylu.
Jakie zastosowanie mają hydrożele w codziennym życiu?
Najbardziej oczywisty sposób ich wykorzystania to wszelkiego rodzaju produkty higieniczne, choćby pieluchy, także te reklamowane jako ekologiczne. Hydrożele mają postać grudek i charakteryzują się tym, że wrzucone do wody pęcznieją, a wysuszone znowu się kurczą. Tyle, że wszystkie akrylowe elementy rozkładają się setki lat. Szukaliśmy więc substancji pochodzenia naturalnego, która mogłaby zastąpić hydrożel, mając jego zalety, ale nie mając jego wad.
Na jakim etapie są te poszukiwania i czy mają szanse na powodzenie?
Wiele na to wskazuje, ale za wcześnie, by mówić o szczegółach. Powiem tylko, że roślina, a dokładnie wodorost, który jest kluczową składową tego rozwiązania, wykorzystywany był przez niektóre kultury od wieków w celu absorbowania, a następnie uwalniania wody. Nigdy jednak nie miał zastosowania w przemyśle. Przed nami jeszcze etap prac badawczych, który zweryfikuje przydatność tego rozwiązania w skali masowej.
Pomówmy wobec tego o naukowcach skupionych wokół Instytutu Projektowania. A jest o czym mówić, bo na pokładzie jednostki naukowej, którą Pan kieruje znalazło się wielu wybitnych teoretyków i praktyków sztuki; wystarczy wskazać: dr. Oskara Ziętę, dr Ewę Klekot czy Macieja Siudę. Wielu z nich, jak choćby Zięta, od lat eksperymentuje z materią.
Tak, ale zanim przejdziemy do kluczowych projektów uznanych twórców, chciałbym wspomnieć o pracy Róży Rutkowskiej. Róża była nasza studentką, w ramach dyplomu stworzyła projekt SCOBY; zaczęło się od dyplomu, a teraz jej pomysł jest już prężnie rozwijającą się inicjatywą, która ma szanse zaistnieć na świecie i to na masową skalę.
O SCOBY swego czasu było głośno w światowych mediach. Róża Rutkowska absolwentka School of Form Uniwersytetu SWPS stworzyła ekologiczną alternatywę dla plastiku.
SCOBY (Symbiotic Culture Of Bacteria and Yeast) to całkowicie wolny od plastików materiał, który powstał z biomasy przy udziale mikroorganizmów. Można go wytwarzać lokalnie w dowolnym miejscu na świecie, na małej przestrzeni i przy zaangażowaniu niewielkich zasobów. Po użyciu nadaje się do kompostowania i wykorzystania przy uprawach, dzięki czemu powstaje tak ważny z punktu widzenia ekologii, obieg zamknięty. Istnieje realna szansa, że w przyszłości materiał wymyślony przez Różę zastąpi wszelkiego rodzaju folie i inne plastikowe opakowania, choć to jeszcze długi proces.
Mówiąc o materialności, na pewno trzeba wskazać Oskara Ziętę.
Nazwisko znane kuratorom, inżynierom i designerom na całym świecie. FiDU – wymyślona przez Ziętę technologia obróbki stali – trafiła już do podręczników projektowania. Na czym dokładnie polega ta metoda?
Jest to metodologia oparta na wdmuchiwaniu powietrza między dwa kawałki szczelnie zespawanej ze sobą blachy o określonym kształcie. Dzięki temu powstaje trzeci wymiar i dodatkowy kształt. Optycznie przypomina to nadmuchaną zabawkę, ale jest nieporównywalnie bardziej trwałe. Inżynierowie byli przekonani, że wykonany w tej technologii stołek PLOPP wytrzyma bez odkształceń obciążenie do 60 kilogramów, a tymczasem wytrzymuje ponad 2 tony.
Czyli przełomową FIDU można będzie wykorzystać także w innych obszarach, wykraczających poza produkcję mebli i designerskich gadżetów?
Zdecydowanie tak, Oskar już nad tym pracuje. Jego technika mogłaby być wykorzystana w przemyśle, np. w górnictwie oraz wszędzie tam, gdzie istnieje problem z dostarczeniem dużych, wytrzymałych elementów stalowych. Dzięki FIDU mały lekki arkusz możemy zwieźć pod ziemię czy wprowadzić na dużą wysokość i tam dopiero nadmuchać, tworząc z niego odpowiedni gabarytowo, wytrzymały element konstrukcyjny.
Oskar Zięta sam siebie nazywa projektantem procesu technologicznego, nie – projektantem produktu.
I cały czas bardzo intensywnie działa na tym polu. Jego kolejny projekt – ULTRALEGGERA będzie walczył o wpis do księgi rekordów Guinnessa jako najlżejsze krzesło w historii designu. Projekt został wykonany w technologii FIDU i rywalizował pod względem wagi z krzesłem Superleggera (red. uważanym dotąd za najlżejsze) Gio Pontiego – słynnego włoskiego architekta i projektanta. Od 1957 roku wielu projektantów podejmowało to wyzwanie, ale żadnemu się nie udało. Tymczasem projekt Zięty – Ultraleggera waży nieco ponad 1660 gramów, a nadaje się do zupełnie normalnego użytkowania.
Czyli rekord pobity!
Wydaje się że tak, ale poczekajmy na formalne wyniki postępowania.
Kolejna ważna osoba, która uczestniczy w wielu naszych działaniach, choć formalnie nie jest członkiem Instytutu, to Arkadiusz Szwed – projektant form użytkowych
Jego ulubiony materiałem jest, dla odmiany, porcelana. Krucha i charakteryzująca się swoją wagą. Zupełnie inne podejście do materiału. Drugi biegun w stosunku do Zięty.
I tak i nie, bo Arkadiusz również poszukuje nowych cech tradycyjnego materiału, analizuje relację człowiek – technologia. Razem z antropolożką dr Ewą Klekot stworzyli „Ślad człowieka” – serwis wyprodukowany w ramach projektu „Ludzie z fabryki porcelany”, łącząc badania antropologiczne z dizajnem. „Ślad człowieka” powstał w fabryce na tradycyjnej linii produkcyjnej, dłonie robotników pracujących w rękawiczkach zanurzono w solach kobaltu; dzięki temu do czasu wypalenia ceramiki ślad ich rąk pozostawał niewidoczny, ale po wypaleniu nabierał ciemnoniebieskiej barwy. W ten sposób na materiale pozostawał ślad ludzkiej dłoni, ukazując rolę "czynnika ludzkiego" w produkcji przemysłowej. Twórcy tego projektu chcieli podkreślić, że każdy, z pozoru powtarzalny, element masowej produkcji jest tak naprawdę unikatowy. Z drugiej strony projekt akcentuje powtarzalność – ważny i ciekawy aspekt ludzkiej pracy, stanowiący przedłużenie niezwykłej tradycji rzemieślniczej.
Warte wspomnienia są także ostatnie działania Arkadiusza, w ramach których poszukuje nowych metod tworzenia form ceramicznych. Jak wiadomo tradycyjnie formy powstają w wyniku toczenia bloku gipsu, z którego wybiera się określone kształty; Arkadiusz tymczasem bawi się formami wykonanymi z lateksu; zaczynał od nadmuchanego balonika, potem wprowadził nadmuchaną rękawiczkę, teraz stosuje rozmaite lateksowe powłoki (w tym prezerwatywy), do których wkłada najrozmaitsze elementy, tworząc wybrzuszenia i niecodzienne formy do odlewów ceramicznych.
Maciej Siuda to pewnie kolejne nazwisko z Pana listy.
Zdecydowanie, to bardzo ciekawy przykład architekta, który w swoich działaniach (nietypowo dla ludzi jego profesji) tworzy w bardzo małej skali. Zazwyczaj uznane działania architektoniczne kojarzą nam się z dużymi kubaturami, tymczasem Maciej chętnie pracuje w skali 1:1, czyli działa zupełnie tak, jak projektant. Często i chętnie posługuje się też drewnem; wykorzystanie tego materiału doskonale obrazuje projekt MYKOsystem – instalacja zaprezentowana w polskim pawilonie w Mediolanie stanowiła studium drewna, a właściwie celulozy, widzianej z perspektywy różnych gatunków. W podobny sposób Maciej pracuje też z tkanką istniejących budynków; w ramach festiwalu „Warszawa w budowie” zaprojektował wystawę opartą na nietypowej koncepcji, a mianowicie w budynku zamkniętego liceum przy Nowogrodzkiej odsłaniał kolejne warstwy farby i struktury ściany, obcując jednocześnie z materiałami użytymi przez architektów 60 lat wcześniej. Większość artystów wnosi do określonej przestrzeni swoją sztukę, traktując otoczenie jako tło, Maciej zaproponował zupełnie inne podejście – istotą jego tworzenia okazała się materialność budynku. Odkuta z tynku ściana stała się bohaterem, a nie tłem wystawy, odczyszczona boazeria ukazywała prawdę tamtych czasów, a postawiona do góry nogami ławka nabrała nowych walorów rzeźbiarskich.
Odsłaniamy ślady przeszłości, a ja chciałabym zapytać jaka, Pana zdaniem, będzie przyszłość projektowania w kontekście użycia materiałów i wykorzystania technologii w projektowaniu?
Myślę i mam nadzieję, że czeka nas odejście od zasobów kopalnianych, co w znacznym stopniu wpłynie na materię projektową. Dziś zdecydowana większość materiałów, które wykorzystujemy w projektowaniu jest jakoś zależna od zasobów wydobywanych spod ziemi; albo dosłownie, jak w przypadku metali (które wciąż w większym stopniu wydobywamy niż odzyskujemy) albo jak w przypadku tworzyw sztucznych, będących pochodną ropy naftowej. Na pewno czeka nas coraz więcej prób odcięcia się od eksploatacji tych materiałów i spodziewam się, że duża część z nich będzie udana.
Moim zdaniem, przyszłość przyniesie też minimalizację zużycia materii, w co doskonale wpisuje się wspomniany wcześniej projekt Oskara. Rzeczywistość wiązać się będzie z koniecznością tworzenia przedmiotów o takiej samej, jak dawniej, funkcjonalności, ale przy zużyciu znacznie mniejszej ilości zasobów. Tym bardziej, że już wiemy, że z takiej samej ilości blachy można zrobić zarówno krzesło, jak i puszkę do napoju. Będziemy więc starali się traktować materiał bardziej oszczędnie i wydajnie. Kluczowa stanie się wytrzymałość, działaniom projektowym towarzyszyć będzie dążenie, by powstające przedmioty były jak najtrwalsze.
Należy spodziewać się także procesu ograniczenia zużycia energii. Ciekawym przykładem może być tu choćby aluminium, które jest materiałem dość korzystnym ekologicznie, bo raz wydobytą i przekształconą w metal rudę aluminium można wykorzystywać praktycznie w nieskończoność. A to cecha niewielu znanych nam materiałów.
Ale czy samo przekształcenie nie jest silnie energochłonne?
Niestety tak, to jego słaba strona, kolejne uzdatniania aluminium też nie są szczególnie oszczędne. Na pewno więc nauka poszukiwać będzie procesów, które pozwolą na mniejszą konsumpcję energii. I tu też warto poszukać inspiracji w przeszłości; weźmy choćby przykład cegieł wypalanych w słońcu i zastanówmy się, jak wykorzystać energię pochodzącą z natury do podobnych celów. Kolejną mocną tendencją powinno stać się wykorzystanie biomateriałów. W 2018 roku wraz z dr Jacobson-Cielecką na Gdynia Design Days pokazaliśmy wystawę „Nieożywione”, prezentując materiały pochodzące z przyrody, które już dziś mogłyby stanowić ciekawą alternatywę.
Dla tworzyw sztucznych?
Między innymi. Poczynając od skrajnych przykładów, że możemy sobie sami wyhodować krzesło (w postaci małego drzewa, które potem ścinamy i traktujemy jak siedzisko) po nowe spojrzenie na materiały, które do tej pory postrzegaliśmy jako odpady – jelita zwierzęce doskonale nadają się, na przykład, na tapicerkę, a skóra ryb mogłaby być świetnym zamiennikiem dla skóry zwierząt hodowlanych. Rzecz jasna każde z tych rozwiązań czy tendencji wymaga zwartej współpracy świata projektantów ze światem nauki i techniki.
A czy jest szansa, że rozwiązania, o których Pan wspomniał doprowadzą do całkowitego wyeliminowania plastiku i jeśli tak – w jakiej perspektywie?
Nie dla każdego plastiku jesteśmy w stanie stworzyć dziś alternatywę; weźmy taki polichlorek winylu powszechnie zwany PCV, bardzo trudny do recyclingu, ale jednocześnie w takich obszarach jak służba zdrowia praktycznie nie do zastąpienia. I w takim wypadku należałoby myśleć raczej – jak sprawić, by plastik (skoro już musimy go używać) był jak najtrwalszy, tak by wprowadzać go do obiegu jak najmniej; żeby przedmiot wykonany z plastiku jak najrzadziej nam się niszczył i żeby nam się za szybko nie „odpodobał”. Proszę wyobrazić sobie sytuację, w której plastikowe krzesło po pradziadku chcemy odziedziczyć tak samo chętnie, jak dziś – drewniane.
Spore wyzwanie i odpowiedzialność dla projektantów.
Zgadza się, to jak zaprojektują przedmiot może mieć kluczowe znaczenie dla jego trwałości i żywotności.
Jaki będzie następny krok po drukarkach 3D, które wprowadziły proces projektowania na nowy poziom?
Na razie drukarki 3D są dla projektantów narzędziem służącym głównie do szybkiego prototypowania skomplikowanego kształtu. Ale takie udogodnienia mają też swoje gorsze strony mianowicie – rozleniwiają. Wiedzę to po swoich studentach, części z nich nie chce się nawet samodzielnie wyciąć ze sklejki prostopadłościanu o wysokości 1 cm, od razu biegną do drukarki 3D.
A na ile jest prawdopodobne, że drukarki 3D staną się powszechnym narzędziem i trafią do naszych domów?
I zamiast kupować buty w sklepie, będziemy je sobie drukować?
Na przykład.
Myślę, że jest to na razie bardzo odległa wizja, ale nie można jej całkowicie zlekceważyć. I w tym kontekście materiał znowu staje się ważny, bo proszę pamiętać, że dzisiaj drukarki 3D wykorzystują plastiki.
Rozmawiamy przede wszystkim o materialnym aspekcie projektowania, ale przecież w ramach Instytutu powstaje także wiele świetnych projektów, które w ogóle nie mają swojej fizycznej strony.
To prawda, ich autorzy koncentrują się na samym procesie prowadzącym do wykreowanie określonego doświadczenia, zjawiska czy usługi. Przy okazji tej niematerialności na pewno warto wspomnieć o wrocławskiej części zespołu Instytutu, na czele której stoi prof. Mariusz Wszołek. Jedną z ważniejszych inicjatyw tej grupy jest Legal Design; jej twórcy udowadniają, że można z dobrym skutkiem projektować prawo. Co ważne ich projekty są silnie zakorzenione w codziennym życiu. Krótko mówiąc, są bardzo przydatne.
Jakiego obszaru codzienności to może dotyczyć?
Na przykład umów zawieranych z bankami. Celem zespołu jest takie zaprojektowanie procesu tworzenia umowy, by była ona zrozumiała dla przeciętnego klienta lub klientki. Dlatego w ramach tej inicjatywy projektanci współpracują z prawnikami i teoretykami od komunikacji. Z kolei dr Marcin Wysocki wykorzystuje techniki projektowe do pracy z instytucjami kultury, pomagając im ulepszyć mechanizmy dostarczania i komunikowania działań związanych z kulturą.
Czy Instytut Projektowania wraz ze School of Form miał być w założeniu takim współczesnym Bauhausem – kolebką nowej myśli projektowej?
Projektowanie w Uniwersytecie SWPS pojawiło się w dwóch niezależnych miejscach jako dwa niezależne byty w ramach – School of Form w Poznaniu i Katedry Grafiki we Wrocławiu. Ale to co połączyło obie te inicjatywy to ambicja, by zaproponować nowe podejście do edukacji projektowej. Przy czym, jedna z tych inicjatyw była zdecydowanie mocniej skupiona na projektowaniu produktu, mody i przestrzeni, a druga – na projektowaniu graficznym i projektowaniu komunikacji. Nie robiłbym może bezpośrednich analogii do Bauhausu, ale z tamtą ideą na pewno łączyło nas przekonanie, że studenci i studentki muszą być blisko warsztatu, pracować rękoma, mieć kontakt z materiałem. Powinni znać i rozumieć każdy etap realizowania koncepcji twórczej. Natomiast to, co nas różniło od Bauhausu, to przekonanie, że bardzo ważnym czynnikiem powiązanym z projektowaniem są nauki społeczne i humanistyczne; i myślę, że godziłby się tu ze mną zarówno prof. Michael Fleischer, który tworzył Katedrę Grafiki, jak i prof. Mariusz Wszołek, który nią teraz zarządza. Najistotniejsza krytyka Bauhausu zasadza się właśnie na tym, że jako uczelnia nie dostarczał żadnej wiedzy teoretycznej, nie rozwijał studentów intelektualnie i w związku z tym – nie zasługiwał na miano uczelni wyższej.
Sam Instytut powstał sporo później. Jakie były jego cele?
Przede wszystkim – opieka nad działalnością niedydaktyczną naszych pracowników i pracowniczek. Czyli – wspieranie działań naukowych, artystycznych i projektowych tych dwóch jednostek i zbudowanie na ich podstawie dodatkowej wartości. Początkowo te działania prowadziła dr Agnieszka Jacobson-Cielecka, a w pewnym momencie przejąłem je ja. Naszym dążeniem jest budowanie zintegrowanej społeczność twórczej, w ramach której, z jednej strony jest przestrzeń dla indywidualnych poszukiwań, a z drugiej – płaszczyzna do wspólnych działań i projektów. Cieszy fakt, że nasze propozycje wychodzą poza mury uczelni i znajdują pole do realizacji we współpracy z samorządami, instytucjami kultury, jednostkami edukacji, pożytku publicznego czy prywatnymi firmami, którym dostarczamy określone rozwiązania.
Instytut jest ośrodkiem w większym stopniu twórczym czy badawczym?
Jednym i drugim, zależy nam, by prowadzić badania i dostarczać ich wyniki. To nas bardzo wyróżnia na tle uczelni artystycznych, skupiających się przede wszystkim na praktyce twórczej, ale oczywiście prowadzimy też działania stricte artystyczne lub projektowe. Trzecim wektorem naszych działań jest ukierunkowanie na tworzenie zespołów, zarówno w ramach Instytutu jak i całej uczelni, a także poza nią. Przykładem, którym mogę pochwalić się na świeżo jest plan otwarcia studiów doktoranckich we współpracy z Politechniką w Mediolanie (najprawdopodobniej uda się to zrobić jeszcze w tym roku). Współpracujemy także z University of the Arts London oraz z Aalborg University z Danii, skupiającym wielu ekspertów z obszaru projektowania społecznego.
Współdziałamy też z wieloma ośrodkami w Polsce i na świecie w obszarze kultury. Ważną osobą dla tego typu działań jest dr Agnieszka Jacobson-Cielecka. Efekty naszej aktywności były prezentowane w instytucjach tej rangi co warszawska Zachęta, Muzeum Narodowe w Krakowie i Gdańsku, Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie także poza granicami kraju np. w Victoria and Albert Muzeum w Londynie, w Muzeach Designu w Helsinkach, Talinie i Budapeszcie albo na London Design Week.
I na koniec pytanie, które zadaję wszystkim rozmówcom reprezentującym naukę – a mianowicie – jakie jest Pana marzenie badawcze przy założeniu, że ma Pan nieograniczone środki na jego realizację?
Wróciłbym do tematu, który poruszyłem wcześniej – chciałabym zaprojektować materiał posiadający precyzyjnie określony termin rozpadu, tak by dało się ten czas zaprogramować i przewidzieć. Materiał, który – w zależności od tego jak go skomponujemy – mógłby istnieć 100 lat lub 5 minut.
Tego gorąco Panu i nam wszystkim życzę. Byłby to przełomowy krok w walce o jakość środowiska.
Dziękuję za rozmowę.
Urszula Korman-Hollanek
Cytowane projekty:
Więcej o projektach wspomnianych w wywiadzie przeczytacie w następujących artykułach:
- ZAKOSY – opowieść o niezwykłej formie, Autor projektu: Karol Murlak.
- SCOBY – organiczne opakowanie, które może zastąpić plastik, Autorka projektu: Róża Janusz.
- FiDU TECHNOLOGY. How to stabilize something as thin as a sheet of paper?, Autor projektu: Oskar Zięta.
- Ultraggera. A result of a lightweight challenge, Autor projektu: Oskar Zięta.
- Ludzie z fabryki porcelany gdzie prezentowany jest projekt "Ślad człowieka" autorstwa Marcina Szweda.
- Człowiek – natura – dizajn – „MYKOsystem”, Autor projektu: Maciej Siuda.
Przejdź do biogramu